Siemion wrócił późno do domu, okłamał Łusię przez telefon, że nadal ma porządek, nie chciał jej przeszkadzać.
Siemion nie wiedział, jak powie o tym żonie.
Nogi zrobiły się ołowiane i nie odrywały się od ziemi, co jednak nie było takie złe – do miasta zawitała zima, a po wczorajszych opadach śniegu lub deszczu drogi pokryły się skorupą lodu.
Dziś rano Lucy zadzwoniła do niego i radośnie ćwierkała bez przerwy:
— Znalazłem taką fajną kurtkę Teme, ze zniżką, tylko dwa i pół tysiąca, wyobrażasz sobie?
Zamarznie dzisiaj, pewnie jesienią, prawda? Właśnie wyszedł, a ja siedzę i się martwię. Ogólnie rzecz biorąc, dzisiaj, jak tylko otrzymasz pieniądze, kupię je natychmiast. A ja muszę zdać podręcznik, ta Rozhkova z komitetu rodzicielskiego już mnie bombardowała wiadomościami…
Ogólnie rzecz biorąc, potrzebne były pieniądze na kurtkę i podręcznik, ale co najważniejsze, Lucy potrzebowała pieniędzy na nowe buty. Nigdy o nich nie wspomniała, ale sam Siemion wiedział doskonale, że poprzednie zniosła do tego stopnia, że odpadły jej podeszwy, a teraz chodziła w cienkich jesiennych, podciągając skarpetki, żeby było cieplej. Siemion marzył o tym, żeby otrzymać pensję, wziąć Łucję za rękę i poprowadzić do sklepu obuwniczego. Podejdzie jakaś uśmiechnięta sprzedawczyni i zapyta: „Czy mogę w czymś pomóc?” I wtedy Siemion powie: „Przynieś mojej żonie najlepsze buty zimowe w rozmiarze trzydzieści osiem”. Wyobraził sobie, jak Łusia zrobi zdziwioną, a potem surową minę i powie, że oszalał — Tema nie ma kurtki, a Maszeńka musi kupić skuter śnieżny… A on, Siemion, wtedy powie, że wystarczy pieniędzy zarówno na kurtkę, jak i hulajnogę, ale przede wszystkim na buty.
Przez cały miesiąc pracował niemal siedem dni w tygodniu, przychylając się do wszelkich próśb. Co prawda nie było ich zbyt wiele, ale według obliczeń Siemiona liczba ta nie była zła. Dlatego też od rana był w dobrym humorze i nawet lód nie był w stanie go zepsuć, choć w korkach musiał sporo poczekać. A kiedy wieczorem poszedł po pieniądze, kasjer wręczył mu banknot pięciotysięczny i inną drobną monetę. Siemion czekał, myśląc, że teraz dostanie więcej, ale nie – patrzyła na niego ze zdziwieniem – mówią: dlaczego gapisz się jak baran na nową bramę?
- To wszystko? – zapytał niepewnie Siemion.
Kasjer Lenoczka wskazała palcem wskazującym na oświadczenie i powiedziała:
- Odbierz i podpisz. Wszystkie pytania do szefa, po prostu je przekazuję.
Siemion zakręcił drżącą ręką i powędrował w stronę szefa.
- Dlaczego tak mało? – zapytał tępo.
Szef, dość zdenerwowany; najwyraźniej Siemion nie był pierwszym, który zadał takie pytanie, zaczął krzyczeć:
- Co masz na myśli mówiąc mało? Czy zaliczka wynosiła piętnaście tysięcy? Był. Wziąłeś wolne? Wziąłem to. Kto miał wypadek w zeszłym miesiącu? Przepadnij, komu mam za ciebie zapłacić?
- Ale Wasilij Borysowicz, mam dzieci…
– Wszyscy mamy dzieci, Siemionie – warknął. — No już, nie stój przed oczami.
Siemion zrozumiał, że za te pięć tysięcy synowi nie kupi się nawet kurtki – i co wtedy? Pensja Lucy była jeszcze niższa; dostała pracę jako niania w przedszkolu, aby Maszę można było tam zabrać bez kolejki. Jej pieniędzy nie wystarczyło nawet na czynsz… A teraz jak wrócić do domu? Gdzie mogę zdobyć pieniądze? Gdyby tylko zdarzył się cud! Jak to mówią w dowcipie – najpierw trzeba przynajmniej kupić los na loterię? Ale coś mówiło Siemionowi, że los na loterię tu nie pomoże.
Siemion ledwo mógł poruszać nogami i w ogóle się nie rozglądał.
W tym czasie Andrei Levkov ścigał się swoją białą toyotą po tych samych śliskich ulicach. Właściwie miał zamiar odwiedzić kochankę przed powrotem do domu, ale jego żona zadzwoniła i poprosiła o odebranie jakiegoś zamówienia z punktu odbioru. Andriej z góry wyobrażał sobie, jaka będzie kolejka i że nie będzie miał czasu odwiedzić swojej kochanki Katii, a ona się rozzłości i zacznie do niego dzwonić w nocy… Dlatego jednocześnie wcisnął gaz próbuję uspokoić niezadowoloną Katię wiadomościami. Dlatego nie zauważył Siemiona, który ledwo poruszał nogami, na przejściu dla pieszych i choć udało mu się zahamować, to i tak go powalił…
Staruszki stojące na przystanku autobusowym z wózkami krzyczały zawzięcie:
- Straż, zginął człowiek!
- Dzwoń po karetkę, dzwoń po karetkę!
- Pędzi jak szalony, widziałem to na własne oczy…
- Numer, numer samochodu trzeba zapisać…
Andrei szybko się zorientował, wyskoczył z samochodu i wepchnął w niego nieszczęsnego pieszego. Jęczał i jęczał, ale zdawał się żywy, a nawet praktycznie nienaruszony. Andrei pobiegł, dopóki przypadkowi przechodnie nie zapamiętali numeru jego samochodu. Miał nadzieję, że ciemność i nadciągająca śnieżyca nie pozwoliły babciom zobaczyć numeru rejestracyjnego samochodu.
- Hej stary, jak się masz? – zwrócił się do Siemiona, kierując się w stronę szpitala. – Zabiorę cię teraz na pogotowie, słyszysz?
Siemion zaskakująco szybko odzyskał przytomność, pocierając jedynie posiniaczone ramię.
– Wygląda na nienaruszone – jęknął. „Uderzyłem tylko nogę i ramię”. Jak ja teraz będę pracować…
Andriej myślał gorączkowo. Na izbie przyjęć zatrzymał się, wyjął portfel z wewnętrznej kieszeni i wyjął sześć banknotów pięciotysięcznych.
- Słuchaj, oto twoje leczenie, zrób zdjęcie, jeśli to coś poważnego, dam ci więcej pieniędzy. Oto moja wizytówka” – dodał do rachunków kartonową wizytówkę.
punkt. — Powiedz mi tylko, że gdzieś upadłeś. Cóż, ze schodów.
Siemion chwilę się zastanowił, po czym skinął głową i wziął pieniądze.
„OK” – powiedział. – Powiem, że poślizgnęłam się i upadłam, tym bardziej, że dzisiaj jest tak lodowato…
Siemion wrócił późno do domu, okłamał Łusię przez telefon, że nadal ma porządek, nie chciał jej przeszkadzać. Kiedy wrócił do domu, przyznał, że upadł i znajduje się na izbie przyjęć, ale wszystko z nim w porządku – tylko mocny siniak, ale za kilka dni minie. Lucy pobiegła do bankomatu i wpłaciła pieniądze na kartę. Natychmiast zamówili kurtkę dla syna i przekazali pieniądze na podręcznik. Lucy uspokoiła się i zaczęła karmić go zupą i kotletami. A następnego dnia zabrał ją do sklepu obuwniczego i powiedział sprzedawczyni:
- Przynieś najlepsze buty zimowe dla mojej wspaniałej żony…