Porywisty grudniowy poranek. Przeładowany tramwaj pełen stoczniowców i studentów. Nagle, na ostrym zakręcie, świat zamienia się w koszmar.
To nie scenariusz filmu, ale prawdziwe wydarzenia z 7 grudnia 1967 roku, które na zawsze zmieniły Szczecin.
Makabryczny poranek na ulicy Wyszaka
Był 7 grudnia 1967 roku, godzina 6:35. Przez Szczecin przejeżdżał tramwaj linii numer 6 prowadzony przez 34-letnią motorniczą.
Wagon był wypchany po brzegi. Ludzie w pośpiechu jechali do pracy i na uczelnie. Gdy skład zjechał na zbiegającą ostro w kierunku Odry ulicę Wyszaka, nagle zawiodły hamulce.
Rozpędzony, trójwagonowy tramwaj nie był w stanie wyhamować przed ostrym zakrętem. Wyskoczył z szyn z ogromną siłą. Pierwszy wagon gwałtownie się przewrócił. Drugi, po uderzeniu w słup, przełamał się na dwie części. Przez ulicę sunęła masa stali i szkła, miażdżąc wszystko na swojej drodze. Najtragiczniejszy los spotkał pasażerów pierwszego wagonu.

Akcja ratownicza zamienia się w kolejny koszmar
Na miejsce błyskawicznie przybyli ratownicy. Rozpoczęła się desperacka walka o życie uwięzionych i rannych pasażerów. Podnoszony przez dźwig wagon miał ułatwić wydostanie osób spod wraku. Wtedy zdarzyło się coś, co przerażeni świadkowie zapamiętali do końca życia. Tramwaj zerwał się z liny i z wysokości kilkudziesięciu centymetrów runął z powrotem na tych, którzy wciąż czekali na ratunek.
Ta druzgocąca sekunda zwiększyła liczbę ofiar. Ostateczny bilans tamtego dnia był przerażający. Zginęło 15 osób. 42 osoby odniosły ciężkie obrażenia. Ponad stu pasażerów wyszło z katastrofy z lżejszymi ranami. To najtragiczniejszy wypadek tramwajowy w powojennej historii miasta.
Wspomnienia ocalałego – „Jechałem tym tramwajem”
Paweł Jończyk miał wtedy 17 lat. Jechał na warsztaty do stoczni. Wsiadł do pierwszego wagonu przy tylnym wejściu, wisząc na stopniach. Jego relacja, którą po latach dzielił się publicznie, jest wstrząsającym świadectwem tamtego dnia.
Jechałem tym tramwajem. Jechałem na warsztaty do stoczni, byłem w Zasadniczej Szkole Budowy Okrętów. Był wtedy 17-letnim chłopakiem, który jak większość mieszkańców o tej porze dnia, w komunikacyjnym szczycie, przemieszczał się po mieście. — mówił podczas spotkania w 2024 roku z uczestnikami wernisażu w Muzeum Techniki i Komunikacji,
Mówił o chaosie, huku, krzykach. O tym, jak świat nagle wywrócił się do góry nogami. Jego słowa mrożą krew w żyłach i nadają liczbie ofiar ludzki wymiar. Każda z tych 15 osób była kimś – pracownikiem stoczni, studentem, rodzicem wracającym do domu. Katastrofa na zawsze zmieniła życie setek rodzin i całej społeczności miasta.
Tragedia przyniosła konkretne, systemowe zmiany. Władze miasta zlikwidowały linię tramwajową na ulicy Wyszaka. Zakazano tworzenia niebezpiecznych, trójwagonowych składów. Wprowadzono obowiązkowe, elektryczne zamykanie drzwi w wagonach.
Miejsce katastrofy wygląda dziś zupełnie inaczej. Torowisko zdemontowano. Tam, gdzie biegła ulica Wyszaka, znajdują się teraz estakady Trasy Zamkowej i parking. Zachowany fragment ulicy nosi inne imię. W przestrzeni miasta nie ma tablicy, pomnika ani żadnego innego śladu, który upamiętniałby ofiary i ten czarny dzień.
