Waszyngtońska Pennsylvania Avenue 1600 to adres, który od dekad skupia na sobie oczy całego świata, będąc areną najważniejszych rozstrzygnięć w globalnej polityce i dyplomacji.
Czasem jednak nawet w tak sformalizowanym otoczeniu dochodzi do incydentów, których nie byłby w stanie przewidzieć żaden specjalista od wizerunku czy urzędnik państwowy.
Dyplomatyczna rutyna w cieniu Gabinetu Owalnego
Marcin Przydacz w centrum zaskakującej sytuacji
«Przypadek czy ręka Boga?»
Dyplomatyczna rutyna w cieniu Gabinetu Owalnego
Stosunki polsko-amerykańskie od lat opierają się na fundamencie strategicznego partnerstwa, co sprawia, że wizyty przedstawicieli Kancelarii Prezydenta RP w Waszyngtonie stały się stałym elementem kalendarza dyplomatycznego. Briefingi prasowe organizowane na tle rezydencji amerykańskiego prezydenta to klasyczny obrazek, który ma podkreślać wagę prowadzonych rozmów o bezpieczeństwie, energetyce jądrowej czy współpracy gospodarczej.
Dla opinii publicznej są one źródłem kluczowych komunikatów o stanie relacji z naszym najważniejszym sojusznikiem w NATO. Choć technicznie są to spotkania rutynowe, to ich oprawa zawsze budzi emocje, przypominając o roli Polski jako kluczowego gracza na wschodniej flance sojuszu.

Każdy taki briefing jest monitorowany przez służby ochrony i przechodniów, tworząc specyficzny, pełen napięcia klimat amerykańskiej stolicy. Warto zauważyć, że w ostatnich latach intensywność tych kontaktów wzrosła, co sprawia, że polski język słyszany przed Białym Domem nie jest już dla stałych bywalców Waszyngtonu niczym egzotycznym.
Mimo to, zachowanie standardów powagi i skupienia podczas oficjalnych wypowiedzi jest dla dyplomatów priorytetem, a wszelkie zakłócenia są zazwyczaj traktowane jako niepożądane tło akustyczne wielkiego miasta.
Tym razem jednak dźwięki, które dotarły do uszu ministra Marcina Przydacza, nie miały nic wspólnego z gwarem ulicznym czy syrenami waszyngtońskich radiowozów, co natychmiast zmieniło dynamikę spotkania.
Marcin Przydacz w centrum zaskakującej sytuacji
Marcin Przydacz udał się do Stanów Zjednoczonych na spotkanie przygotowawcze do przyszłorocznego szczytu G20 na Florydzie. W trakcie relacjonowania szczegółów wizyty w Białym Domu przez Marcina Przydacza, w samym środku merytorycznego wywodu, nastąpiła chwila, która na długo zapadnie w pamięć obecnym tam korespondentom. Jak relacjonował Marek Wałkuski, wieloletni korespondent Polskiego Radia w Waszyngtonie, ciszę między kolejnymi zdaniami ministra nagle wypełniły dźwięki «Mazurka Dąbrowskiego».
Zza pleców prezydenckiego ministra, z głębi terenu przylegającego do Białego Domu, zaczęły dobiegać wyraźne akordy polskiego hymnu narodowego. Sytuacja była o tyle niecodzienna, że w harmonogramie na ten konkretny moment nie przewidziano żadnych uroczystości państwowych z udziałem polskiej delegacji, które wymagałyby takiej oprawy muzycznej.
Minister Przydacz początkowo wydawał się zdezorientowany, lecz szybko przerwał swoją wypowiedź i odwrócił się w stronę źródła dźwięku, by upewnić się, że jego uszy go nie mylą. Po krótkiej weryfikacji, z wyraźnym zaskoczeniem, ale i uśmiechem na twarzy, zwrócił się do zgromadzonych dziennikarzy. «Hymn gra, proszę państwa, hymn RP. Bardzo się cieszę» – powiedział, podkreślając podniosłość tej niespodziewanej chwili.
Dyplomata zaapelował do przedstawicieli mediów: «Powinniśmy stanąć na baczność». Choć wśród reporterów początkowo zapanowało lekkie rozbawienie wynikające z absurdu sytuacji, po chwili wszyscy poczuli unikalność tego momentu, który wyłamał się z ram sztywnej, urzędowej komunikacji.
«Przypadek czy ręka Boga?»
Marek Wałkuski, który widział już niejedno przed siedzibą amerykańskich prezydentów, nie krył, że była to jedna z najbardziej nietypowych sytuacji w jego karierze. Czy był to jedynie techniczny test przed zbliżającymi się oficjalnymi uroczystościami, czy może rzadki zbieg okoliczności związany z obecnością innej grupy polonijnej?
Korespondent Polskiego Radia w Białym Domu Marek Wałkuski, który prowadził relację z tego zdarzenia postanowił podejść do mężczyzny z głośnikiem i dowiedzieć się, dlaczego puścił polski hymn.
W ten sposób przedstawiam światu różne kraje, poprzez muzykę, poprzez hymny narodowe. To tutaj spotyka się świat, dlaczego więc nie przełamać barier strachu, które nas dzielą, i nie przedstawić się sobie nawzajem? I właśnie to staram się zrobić — odpowiedział.
Wałkuski dopytał również, dlaczego wybór padł akurat na hymn Polski:
To Bóg mnie do tego zainspirował. To była moja inspiracja. Nie potrafię tego wyjaśnić. Po prostu przeglądałem listę i coś podpowiadało: «zagraj ten — polski», więc wcisnąłem «graj» — odparł.
«Przypadek czy ręka Boga?» — podsumował sytuację korespondent.