Z rosnącą niecierpliwością patrzyłem przez okno samochodu na znajomy krajobraz.
Byliśmy coraz bliżej.
Zeszłego lata nie mogłem zostać u dziadków, ale tego lata miałem zostać z nimi na całe wakacje.
Byłem przytłoczony emocjami i nerwowo wierciłem się na tylnym siedzeniu samochodu, przy irytującym już dźwięku śpiewu radia samochodowego.
Uwielbiałem ich starą wioskę z małymi drewnianymi domkami, zielonymi łąkami i ciepłą rzeką, która była tuż obok domu. Uwielbiałam też zapach ich domu: parującego mleka, mydła do prania i świeżych wypieków.
W końcu, gdy zobaczyłam znajomy dom, byłam gotowa od razu wyskoczyć. Babcia i dziadek czekali już na nas na ganku, gdy nasz Ford podjechał pod ich bramę. Tata pomachał do nich, ale nie wysiadł; przez całą podróż narzekał, że ma „deadline” i że projekt musi zostać dostarczony w tym tygodniu. A ona, słuchając napomnień taty na okrągło, z szerokim uśmiechem wyskoczyła z samochodu, który właśnie się zatrzymał, i pobiegła w ramiona swoich ulubionych staruszków.
-Aneczka… — wykrzyknęli radośnie i zaczęli się przytulać, całować i patrzeć na mnie. — A Misza, dlaczego nie wychodzi?
- Do pracy, spieszy się… Tylko wezmę torbę! — I dysząc z radości, wróciłam do samochodu, wyjęłam torbę, posłałam tacie buziaka i pospieszyłam z powrotem. Mrugnął do mnie i pokazał palcem, mówiąc: „Nie zapominaj o tym, co powtarzał przez całą drogę: »Bądź grzeczną dziewczynką, nie sprawiaj kłopotów, pomagaj w domu«.
Jadalnia jak zawsze była pełna pyszności: pachnących bułek, cienkich naleśników, pachnących ziemniaków, własnej kiełbasy, chrupiących pikli i pomidorów, grzybów. Kiedy jedli i rozmawiali, zaczęli mi pokazywać, co się zmieniło przez cały ten czas, kiedy mnie nie było. Dziadek ukończył kurnik i teraz mieli własne jajka i kury. Babcia nadal jak dawniej zajmowała się ogrodem i ogródkiem warzywnym, sadząc różne warzywa. Nie wydawali się wcale zmęczeni, chociaż robili wszystko wolniej niż wcześniej.
Pierwszy tydzień minął jak jeden dzień. Dużo rozmawialiśmy, pracowaliśmy w domu, łowiliśmy ryby, razem z dziadkiem odnawialiśmy stary gaźnik, karmiliśmy kurczaki i doglądaliśmy krowy Maszy. Wieczorami chodziłam z miejscowymi dziećmi: Petyą, Olegiem, Svetą i Irą. Graliśmy w laptę, pływaliśmy w rzece i skakaliśmy na bungee. Lato w pełni, a to oznaczało, że można było wybrać się do lasu na jagody. Tym razem pozwolono nam jechać bez dziadka, który tego ranka zachorował na artretyzm i leżał, jęcząc boleśnie na starej, twardej sofie.
„Bardzo źle się dziś czuję… Będziesz musiała jechać beze mnie, są już duże” – powiedział dziadek, chytrze obserwując naszą reakcję. My z koszami w rękach i w panamach na głowach aktywnie kiwaliśmy głowami, oczekując wędrówki pełnej przygód. — Tylko nie odchodź daleko, zbieraj jagody tylko przy ścieżkach. Nadal nie ma tam połączenia, ale weź chociaż jeden telefon, żeby sprawdzić godzinę i wróć o dwunastej. Inaczej nawet ze mną nie wtkniesz nosa w las. Czy wszyscy wszystko zrozumieli? „Teraz dziadek spojrzał surowo, tak jak tylko on mógł wyglądać. Znów aktywnie kiwaliśmy głowami i przekrzykując się zapewnialiśmy, że wszystko będzie dobrze.
Ranek był gorący. Nasza piątka rozeszła się wzdłuż ścieżek i z zapałem zaczęła szukać jagód. Jednak nasz zapał szybko opadł, bo na ścieżkach jagody zbierali przed nami goście z lasu. Po dwóch godzinach chodzenia po ścieżkach ledwo zebraliśmy dla wszystkich pół koszyka. I siadając na starym zaczepie, wyjęliśmy jedzenie, które zabraliśmy z domu.
- To wszystko to jakieś bzdury. Wszystko jest już tutaj zebrane. Musimy wejść trochę głębiej w las.
„Oleg, co ty mówisz, dziadek kazał nie schodzić ze ścieżek” – zaprotestowałem. Wszyscy się zgodzili, łącznie z Olegiem.
- Och, daj spokój, Anya. Widzisz, że tu jest głucho. Następnym razem nie wpuszczą mnie, jeśli wrócę bez jagód. Musiałam pomóc mamie. A teraz powie, że byłem po prostu kobieciarzem! – Ira wybuchła płaczem i potrząsnęła swoimi złotymi lokami.
- Zdecydowano. Znam tutaj jedną polanę, jeśli będziemy mieli szczęście, będzie wystarczająco dużo jagód, aby przynieść je do domu i zjeść sami. – powiedział Petya, zacierając ręce pełne spalonych brodawek. Wszyscy pokiwali głowami z aprobatą. Ustaliliśmy, że nie będziemy się od siebie oddalać, żeby nikt się nie zgubił. I po 15 minutach rzeczywiście wyszli na polanę, gdzie było wiele krzaków pysznych, soczystych jagód. Dzieci pospiesznie napełniły brzuchy i kosze słodkimi nagrodami.
Nagle Anya zauważyła, że zza drzew obserwuje ich mały chłopiec. W pierwszej chwili nawet pomyślała, że jej się wydaje, ale przyglądając się bliżej, zdała sobie sprawę, że się nie myliła: mały chłopiec stał tam i patrzył na nich.
- Hej, zgubiłeś się?
Chłopaki spojrzeli ze zdziwieniem na Anyę, która z kimś rozmawiała i zaglądała w głąb lasu.
- Co robisz? – zapytał Petya i podszedł do niej bliżej.
„Tam jest chłopiec, spójrz, między drzewami…” i wskazała palcem w kierunku, w którym go przed chwilą widziała. Jednak nikogo już tam nie było.
„Wydawało się…” Petya przyjrzał się bliżej. — Nie widzę nikogo…
- Może się bał? Zobaczmy. Jeśli się zgubił, potrzebuje pomocy, wygląda na zaledwie 5 lat.
- A co by było, gdyby tak ci się tylko wydawało? – powiedziała Sveta i podeszła bliżej. – Ja też nikogo nie widzę.
- Ale naprawdę go widziałem…
- Chłopaki, czas ucieka. Musimy wrócić. – Powiedział Oleg, wyciągając telefon z kieszeni. „Prawdopodobnie jest miejscowy i też mały, prawdopodobnie ma przodków”. Gdyby się zgubił, pobiegłby w naszą stronę, a nie od nas.
- Która jest godzina?
— Piętnaście minut po jedenastej. Spieszmy się, zdążymy popływać w rzece. – Wszyscy chłopaki wiwatowali z aprobatą i zaczęli aktywnie się zbierać. Tylko Anya nie mogła oderwać wzroku od miejsca, w którym przed chwilą widziała dziecko. Wyglądał na smutnego i przestraszonego.
– Prawdopodobnie w końcu to sprawdzę. Idź, ja cię dogonię.
- W lesie, sam? Oszalałeś czy co? Chodźmy do domu. A jeśli to jakiś maniak! Albo goblin, słyszałem, że zwabiają dzieci w głąb lasu i zabierają je na zawsze. – Ira pisnęła i wzdrygnęła się na własne słowa.
- Ty sama jesteś szalona, Irka. Wierzysz we wszelkiego rodzaju bzdury. To był chłopiec, a nie goblin. Znam drogę, nie zgubię się. Kiedy się kłócimy, czas mija. Idź, pospieszę się. – odpowiedziała Ania wyzywająco i pewnie poszła w głąb lasu.
„Niedobrze jest ją zostawiać…” – powiedziała Sveta i spojrzała na przyjaciółki.
- Pieprzyć ją. Jeśli się zgubisz, zdobędziesz to. I nie wpuszczą jej już do lasu. A ja chcę iść nad rzekę. Kto chce, niech idzie za nią, a ja wrócę do domu. – Petka sapnął i chwycił swój koszyk, kierując się w stronę wioski. Chłopaki bez wahania poszli za jego przykładem, tylko Sveta pozostała trochę, patrząc na oddalającą się sylwetkę Anechki. Ale bałem się za nią podążać
i krzycząc:
„Chłopaki, czekajcie…” Pospieszyłem, żeby dogonić przyjaciół.
Kiedy Anya się odwróciła, sylwetki jej przyjaciół były prawie niewidoczne wśród gęstego lasu. A potem bardzo się na nich obraziła. Porzucili to, w każdym razie porzucili to. Dotarła już do miejsca, gdzie widziała tego chłopca, lecz nikogo tam nie było. Rozejrzała się uważnie. „Czy naprawdę tak to wyglądało?” – zastanawiała się już, gdy z rowu pokrytego suchymi gałęziami znów wyłoniła się twarz chłopca:
- Hej, hej, cześć. Nie bój się. Mam na imię Anya. Jesteś tu sam?
Chłopak patrzył na nią przez dłuższą chwilę, już miała zadać pytanie ponownie, lecz wtedy skinął głową. Był blady, bardzo brudny i bardzo chudy.
-Zgubiłeś się? Gdzie są twoi rodzice?
- Byłem tu z tatą. Ale on gdzieś zniknął. Nie mogę go znaleźć.
- Nie bój się, znajdziemy twojego tatę. Jak masz na imię?
- Tichon. Szukaliśmy grzybów, zdecydowałem się pobawić w chowanego i zgubiłem się…
Anya była zaskoczona, że sezon grzybowy jeszcze się nie rozpoczął. To lato było suche i nawet niedawna burza wyparowała, jakby w ogóle się nie wydarzyła. Dokładnie zbadała chłopca i coraz bardziej ogarniało ją uczucie niepokoju. Z jakiegoś powodu bała się. Tylko ona nie mogła zrozumieć dlaczego. Musimy natychmiast stąd wyjść. W przeciwnym razie będzie jej przykro, że zeszła ze ścieżki i została samotnie błąkająca się po lesie.
- Chodźmy, znam drogę do wioski, pamiętasz, gdzie jest twój dom? Możesz mi pokazać? – Tichon skinął głową i wyszedł do niej. Chciała wziąć go za rękę, ale jej nie podał. Anya zrozumiała, że chłopiec się bał; chociaż ona też była dzieckiem, była obca.
Szli w milczeniu. Anya spojrzała bokiem na dziwnego chłopaka o nienaturalnie bladej skórze, zapadniętych policzkach i smutnym spojrzeniu. Już wydawało jej się, że ona sama się zgubiła, ale potem pojawiła się znajoma ścieżka.
„To już bardzo blisko” – zapewniała Anya siebie lub siebie. — W jakim domu mieszkasz?
- W siódmym…
- Tak, wiem. Mieszka tam Baba Lida. Przychodzisz rzadko, nigdy cię tam nie widziałam… – powiedziała Ania z uśmiechem, choć sama się bała. Z opowieści babci wiedziała, że babcia Lida nie miała żadnych krewnych. Ona jest sama. Babcia nigdy nie opowiadała o szczegółach, ale zawsze bardzo jej współczuła.
Po dotarciu na ścieżkę szybko dotarli do wioski. Nie powiedzieli już do siebie ani słowa. Anya naprawdę chciała szybko pozbyć się chłopca, który z jakiegoś powodu wywołał jej wielki strach. Siódmy dom stał niedaleko lasu. Niebieskie okiennice były otwarte, a brama lekko uchylona. Anya nie wiedziała, która była godzina, ale bardzo bała się spóźnienia. Dziadek był miły, ale kiedy został zawiedziony, potrafił być bardzo surowy i nieugięty w swojej decyzji.
- Tichon, poczekaj tutaj na mnie. Po prostu podrzucę koszyk, zamelduję się i pójdziemy prosto do Ciebie. Poczekaj tutaj, zaraz…
Dziadek i babcia Anyi mieszkali w domu nr 2, na samym początku wsi, bardzo blisko lasu. Szybko pobiegła do domu.
- Jestem w domu! – krzyknęła do przyjaciół, wlatując do środka, niemal rozsypując zawartość koszyka. — Będę tam przez chwilę. Oto jagody. Muszę tam pojechać, do Babci Lidy. Spieszę się. Wtedy ci wszystko opowiem…
- Anya, co się stało? — Babcia była zaskoczona.
- Później, babciu, później. „Zaraz wracam…” Ania wybełkotała z trudem i wybiegła na ulicę. Ku jej zaskoczeniu po Tichonie nie było śladu. Ania się zdenerwowała:
- Prosiłem, żebyś poczekał…
Anya pobiegła do domu numer 7, aby upewnić się, że Tichon dotarł do domu cały i zdrowy. Pomimo tego, że przez cały czas budził w niej jedynie strach i wątpliwości, teraz chciała się tylko upewnić, czy wszystko z nim w porządku. Brama była lekko uchylona, za nią, w głębi ogrodu, widać było staruszkę wyrywającą trawę z grządek.
- Baba Lida, witaj. Chciałem tylko zapytać, jak sobie radzi Tikhon?
Baba Lida usłyszała głos dziewczynki i odwróciła się, witając ją uśmiechem. Ale po imieniu Tichon uśmiech zniknął z jej twarzy. Rozpoznała to smutne spojrzenie, tak samo jak Tichon patrzył na nią, gdy znalazła go w lesie.
- Witaj, Anechko. Pewnie babcia cię przysłała, prawda? OK, OK, Tichon. Ucieszy się, gdy zobaczy nowy krzyż. Podziękuj im bardzo.
Anya spojrzała na Babę Lidę ze zdziwieniem. Może babcia dała mu dzień wcześniej krzyżyk? Dają krzyże?
- Więc jest w domu? Czy wszystko z nim w porządku?
- Tak, Anya, w domu. Na poczekaniu. Właśnie wróciliśmy. Chodźmy, dam ci trochę słodyczy dla mojego Tichona…
Anya nic nie zrozumiała, ale posłusznie poszła za Babą Lidą. Aż do dzisiejszego dnia nigdy nie była w jej domu. W domu było jak w domu, nawet pachniało prawie tak samo. Baba Lida otworzyła szafkę kuchenną i wyjęła torbę słodyczy:
- Masz, weź to. Uwielbiał te cukierki…
- Więc gdzie jest Tichon? Czy wszystko z nim w porządku?
„Myślę, że teraz wszystko będzie dla niego w porządku”. Postawili nowy krzyż, lecz został on doszczętnie zniszczony przez piorun. Powiedz swoim ludziom jeszcze raz, że wszystko zostało zrobione tak szybko, dziś jest jego dzień, dzień pamięci… i udało się…
I wtedy Anya wszystko zrozumiała. Strach powrócił ze zdwojoną siłą. Dlatego nikt go nie widział, dlatego był taki blady, chudy i straszny… Po prostu nie żył…
- Baba Lida, babcia mi nigdy nie mówiła, ale co się z nim stało?
— Zabłądził w lesie, jeszcze w burzliwych latach dziewięćdziesiątych. W sierpniu on i jego ojciec poszli na grzyby. Tichon zaczął bawić się w chowanego, skarcił go ojciec, ale on
Noah tam był, nikogo nie słuchał. No cóż, tak się ukrył, że zniknął. Łatwo się zgubić, las jest duży i gęsty, ale teraz jest przerzedzony. Szukaliśmy go kilka dni, także z psami. Okazało się, że wpadł do dziury i nadal był zakryty od góry. Dlatego nie mogli go znaleźć, a kiedy go znaleźli, było już za późno. Zmarł z głodu. Wypełniliśmy tę dziurę. Ludzie tam, nie, nie, tak, oni chodzą, nie chcieli, żeby historia się powtórzyła. Kolka, ojciec Tichona, nie mógł tego znieść, obwiniał się o wszystko i powiesił się. A Nastenka, moja córka, umarła z serca, nie mogła znieść żalu… Aneczko, podziękuj, nie zapomnij. I przynieś trochę słodyczy, pamiętajcie o nim, miał wtedy zaledwie 6 lat.
Anya wracała do domu ze spuszczoną głową. Płakała. Pomyślała. Kogo przyprowadziła ze sobą z lasu? Czy to naprawdę Tichon, który wiele lat temu zgubił się i wpadł w pułapkę? I co się z nim stanie teraz, gdy odnalazł drogę do domu? Taka straszna historia. Taki mały chłopiec.
Rano Anya dowiedziała się, że Baba Lida zmarł tej nocy. Została pochowana obok rodziny. I od tej chwili Anya zaczęła widzieć w snach chłopca, który woła ją do domu, do babci, pije herbatę ze słodyczami… woła ją i uśmiecha się, dziwnym, smutnym uśmiechem.