Stepan wrócił z wojska jako silny, wysoki mężczyzna.
Skośne sążni w ramionach.
Tylko trochę przypomina tego chłopca, który całkiem niedawno urządził przyjęcie pożegnalne z całą wioską. Teraz świętowaliśmy to spotkanie.
Rodzice pękali z dumy, że taki olbrzym wrócił.
Sąsiedzi i krewni, ci, którzy dla pieniędzy pozbyli się dzieci, w milczeniu im zazdrościli. Stepan natomiast swoim donośnym głosem opowiadał historie wojskowe. Przypomniały mi się różne zabawne zdarzenia. Nadal tęsknił za chłopakami. Jego dusza pozostała tam, jak poprzednio.
Jego ojciec, Bogdan Timofiejewicz, zaproponował, aby syn załatwił mu pracę. Stanowisko kierowcy ciągnika wydawało mu się godne. Ale Stepan marzył o czymś zupełnie innym. Przyciągało go życie w mieście i perspektywy, jakie ono otwierało. Rodzicom było smutno. Nie chciałam go ponownie wypuścić do obcego kraju. Ale czy naprawdę możesz się z nim kłócić, gdy coś przyjdzie ci do głowy?
Przygotowali drogę do podróży i wsadzili nas do zarezerwowanego wagonu. Patrzył przez okno na pędzące krajobrazy swojego rodzinnego kraju i marzył o ponętnym życiu w metropolii.
Okazało się, że ojciec miał rację. Stolica nie przyjęła go z otwartymi ramionami. Musiałem sporo biegać, żeby znaleźć chociaż jakąś pracę. Dostałem pracę jako ładowacz w sklepie z materiałami budowlanymi. Dane fizyczne dozwolone. Wkrótce całkowicie się do tego przyzwyczaiłem i nawet nie czułem zmęczenia. Zamieszkał w wynajętym pokoju z Babą Maszą. Sympatyczna starsza pani, która częstowała go barszczem i domowymi piklami.
Jakimś cudem przywiózł jej do domu kotka. Chuligani obrazili go na ulicy, dlatego Stepan już pierwszego dnia ich kopnął. Baba Masza przyzwyczaiła się do niego i pokochała go. Zaczęto go nazywać Barsik. A dusza Stepana radowała się, gdy wyginając plecy, witał go z pracy. Rodzice wysyłali mu paczki i żywność ze wsi. Zdrowe i naturalne. Nie tak jak w miejskich supermarketach.
Któregoś dnia szedł pieszo, późno po pracy. Musiałem sam rozładować ciężarówkę. Wyczerpany jak cholera. Noc jest głęboko na podwórku. Nagle w ciemnej uliczce spotkałem pijany tłum. Chcieli wyłudzić od mężczyzny pieniądze. Zaatakowano niewłaściwego. Kiedy zaczął zadawać im ciosy, tylko ich czoła pękały. Ale on sam cierpiał oczywiście nie bez tego. Ludzie wezwali policję, a gdy tylko zobaczyli migające światła, cała banda zniknęła. Został tylko Stepan. Pracownicy zorientowali się, że jest ofiarą i zasugerowali, aby napisał oświadczenie. Tylko on odmówił. Poprosił mnie, abym zabrał go do punktu pierwszej pomocy. Leczyć rany i otarcia.
Młoda dziewczyna, stażystka, zrobiła wszystko najlepiej jak mogła. Starannie zabandażowała rannego bohatera. Odbyli bardzo ciepłą rozmowę. Do tego stopnia, że zapadła się w duszę chłopca. Wróciłem następnego dnia ponownie. Poznać. Jak się okazało, dziewczynka miała na imię Ksyusha. Ona też go od razu polubiła. Nawiązali znajomość.
A potem zwaliło ich z nóg rosnące uczucie. Zaczęliśmy leniwe spacery pod księżycem i ciemne letnie noce. Karmienie kaczek na stawie. Belok, w zarośniętym parku. Cały świat otwierał się na młodych. Było im razem tak dobrze, że nie chcieli niczego zmieniać.
Tylko jedna rzecz niepokoiła Ksenię. Jej rodzice byli bogatymi ludźmi. Wzrosły w latach dziewięćdziesiątych. Na początku jeździliśmy za granicę, niosąc ubrania w ogromnych, kraciastych torbach. A potem odetchnęli. Mieli mnóstwo rzeczy. Poruszali się w wysokich kręgach. Bała się przedstawić im ukochanego. Zdecydowanie nie o tym marzyli. Być może już go uważali za zięcia, syna jakiegoś ważniaka. Tyle że nie potrzebowała nikogo poza Styopką.
Było to najwyraźniej niewidoczne, zebrała się cała śmietanka społeczeństwa. A na ich tle tata i mama Stepana wydawali się czarnymi owcami. Dlatego Lew Dawydowicz, ojciec Ksiuszy, cicho szepnął strażnikom, żeby ich zabrali. Reporterzy